Bolonia, Werona, Wenecja i seria niefortunnych wydarzeń!

    Wenecja i Werona to jedne z najbardziej romantycznych miejsc we Włoszech. Tłumy zakochanych par oblegają te miasta, aby przeżyć magiczne chwile – przejechać się gondolą po kanałach Wenecji czy zrobić pamiątkowe zdjęcie z posągiem Julii w Weronie. Ja jednak, choć byłam w związku, postanowiłam wybrać się w tę romantyczną podróż sama. I to nie dlatego, że brakowało mi drugiej połówki – wręcz przeciwnie. Czułam, że czasem warto pojechać gdzieś solo, żeby na chwilę oderwać się od codzienności i skupić się na sobie, na swoich pasjach, marzeniach i przyjemnościach. Przecież w relacji, oprócz kochania drugiej osoby, warto również kochać siebie.

Tak więc, po zjedzeniu kubła lodów karmelowych i obejrzeniu "Turysty" z Angeliną Jolie, w którym widać było cudowne krajobrazy, poczułam przypływ inspiracji. Wzięłam telefon i weszłam na stronę tanich linii lotniczych. W kilka chwil znalazłam bilet do Bolonii. nacie ten moment zawahania? Kupić bilet teraz, czy najpierw sprawdzić ceny hosteli? A może lepiej najpierw zapytać o urlop w pracy? A co, jeśli cena biletu skoczy w górę? To była decyzja pełna emocji – poczułam, że nie mogę tego odkładać. Zaryzykowałam i kliknęłam „kup teraz”. Dopiero potem przyszła pora na ubłaganie szefa o urlop, ale na szczęście udało się!

Bolonia

Miałam nadzieję, że Bolonia w czerwcu będzie rozpalona jak jej czerwone dachy, pełna słońca i ciepła. Niestety, przywitał mnie deszcz. Zamiast upalnych dni, padało niemal cały czas, a ja musiałam się pogodzić z tym, że moja podróż zaczęła się nieco mniej romantycznie. Na szczęście hostel leżał blisko, więc nie musiałam daleko chodzić, by znaleźć schronienie przed deszczem. W sumie, nawet w deszczu Bolonia miała swój niepowtarzalny urok. 

Nocleg w hostelu Combo Bolonia okazał się strzałem w dziesiątkę. Czystość, miła obsługa i międzynarodowe towarzystwo backpackerów w różnym wieku sprawiły, że od razu poczułam się tu jak w domu. Atmosfera była luźna, pełna energii i otwartości – od razu nawiązałam kilka ciekawych rozmów z ludźmi z różnych zakątków świata. To miejsce miało w sobie coś wyjątkowego, bo mimo że byłam sama, czułam się częścią większej, podróżniczej społeczności.

Nawet deszcz nie zatrzyma mnie przed zwiedzaniem, bo w Bolonii czekały mnie takie atrakcje, które z pewnością wynagrodziłyby przemoczone trampki !  Zaczęłam swoją przygodę w Bolonii od Muzeum Archeologicznego, gdzie najciekawsze były zbiory związane z historią Etrusków i Rzymian. To miejsce, w którym można poczuć się jak odkrywca, przenosząc się w czasie do starożytności. Zobaczyłam imponującą kolekcję rzeźb, ceramiki, biżuterii i przedmiotów codziennego użytku, które zachowały się przez tysiące lat.

Jednym z najważniejszych eksponatów jest etruskańska rzeźba oraz rzymskie mozaiki, które wciąż zachwycają precyzyjnością detali. To naprawdę fascynujące, jak tak odległa cywilizacja mogła pozostawić tak trwały ślad w historii. Dla miłośników historii i archeologii to absolutny must-see!

Tym, co najbardziej podobało mi się w Bolonii, było to, że wszystkie atrakcje były w większości skupione w jednym miejscu. Dzięki temu mogłam cieszyć się całą zabawą w odkrywanie, nie tracąc czasu na przejazdy z miejsca na miejsce. Możliwość zwiedzania muzeów, wież, placów czy urokliwych uliczek bez konieczności biegania po przystankach autobusowych sprawiała, że podróż była bardziej relaksująca i przyjemna. To naprawdę wygodne, gdy można w pełni zanurzyć się w atmosferze miasta i cieszyć się każdym jego zakątkiem bez pośpiechu.

Na Piazza del Nettuno przyglądałam się fontannie Neptuna, która zachwycała swoją wielkością i majestatem. Ta przepiękna rzeźba z XVII wieku, przedstawiająca boga mórz, była otoczona przez zdobne detale i imponujące figury. Podziwiałam nie tylko samo dzieło sztuki, ale także atmosferę, jaką tworzyła – fontanna była centralnym punktem placu. Ale dlaczego właśnie Neptun ? Neptun- który w mitologii rzymskiej był opiekunem mórz, rzek, deszczu i wód, zapewniał również płodność ziemi, co miało szczególne znaczenie w kontekście rolniczego charakteru regionu.

Wielu turystów i mieszkańców miasta wierzy, że dotknięcie trójzęba Neptuna przynosi szczęście, a także gwarantuje powrotną wizytę w Bolonii. W związku z tym, na fontannie można zobaczyć ślady w miejscach, które zostały najczęściej dotykane przez odwiedzających. W historii fontanna była także świadkiem różnych wydarzeń, w tym protestów, a nawet zamachów, ponieważ w centrum miasta często odbywały się ważne spotkania polityczne. Fontanna, choć wybudowana w renesansie, wciąż pełni rolę symbolu miasta, a jej majestatyczny wygląd i związek z wodą dodają mu szczególnego uroku.

    Zaraz obok fontanny Neptuna stoi Bazylika Św. Petroniusza, która wyróżnia się swoją dwu kolorową elewacją. Jak dla mnie, to kościół, który wygląda trochę dziwnie w tym swoim „przybraniu” – połączenie różowego i białego marmuru sprawia, że z jednej strony jest to budowla imponująca, ale z drugiej – trochę  ekscentryczna w kontekście innych klasycznych, gotyckich kościołów. Te kontrastowe kolory, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się nieco chaotyczne, przyciągają wzrok i rzucają się w oczy. Dowiedziałam się jednak, że elewacja kościoła była w zamyśle czymś wyjątkowym i miała odzwierciedlać połączenie ziemskiego i duchowego wymiaru. Dodatkowo, nieukończona elewacja (z powodu przerwanego projektu) nadaje tej budowli specyficzny charakter, jakby była w „trwającym procesie”. To naprawdę jeden z tych kościołów, który zapada w pamięci, zarówno przez swoją wielkość, jak i przez tę unikalną estetykę, która nie każdemu od razu przypadnie do gustu. Ale chyba właśnie to czyni ją tak interesującą i wyróżniającą się w krajobrazie Bolonii. 

Jednak, nie tylko wygląd wzbudza zaciekawienie, ale kolejna legenda, która tyczy się właśnie tego charakterystycznego Bolońskiego kościoła. A jest to legenda o „Dzwonie Złodziei”. Otóż Bazylikę Św. Petroniusza  zdobił kiedyś dzwon, który nazywano "Dzwonem Złodziei". Według legendy, dzwon ten bił tylko w momencie, kiedy ktoś w mieście popełniał przestępstwo, a szczególnie kradzież. Złodzieje, którzy byli świadomi tego dzwonu, podobno wyczuwać go potrafili i szukali sposobu, by uniknąć jego dźwięków. Z czasem dzwon zniknął z wieży, a legenda pozostała.

Od wszystkich tych legend naprawdę opadł mi poziom cukru! A jak inaczej podwyższyć go, jak nie włoskimi lodami? A może spróbować czegoś nowego, np Gelato in brioche czyli lody w bułce?  Największa kolejka ustawia się do lodziarni Cremeria Cavour. A wiadomo im dłuższa kolejka tym pyszniejsze lody, więc zwyczajnie podążyłam za tłumem. 

                                    

 Dzień pełen wrażeń zakończyłam przy na wpisanym w 2021 roku na listę UNESCO Sanktuarium Madonny di San Luca . Byłam pod wrażeniem wspaniałego widoku, jaki roztaczał się z tego miejsca, bowiem z sanktuarium , położonego na wzgórzu, rozpościerał się widok na całą Bolonię i okoliczne doliny, otulone w delikatnej mgiełce zachodzącego słońca. 

W sanktuarium Madonny di San Luca spędziłam długą chwilę, przechodząc przez jego starannie zachowane korytarze. Każdy z nich miał swój niepowtarzalny charakter, a ich długie, lekko zakrzywione ściany zdawały się prowadzić wprost do nieba. W powietrzu unosił się zapach starych drewna i kamienia, jakby te ściany przechowywały w sobie wspomnienia minionych wieków. Szłam wolno, pozwalając, by cisza tych przestrzeni otuliła mnie w spokoju. Gdy stąpałam po zimnych kamieniach, rozmyślałam o pielgrzymach, którzy przez wieki wędrowali tędy, niosąc swoje modlitwy, marzenia i troski. Korytarze te nie były tylko drogą do celu – były miejscem, które łączyło przeszłość z teraźniejszością, miejscem, które sprzyjało refleksji i poczuciu transcendencji.

Słońce zaczęło powoli zachodzić, malując niebo na ciepłe odcienie pomarańczu i różu. Czułam, jak świat wokół mnie się wycisza, a czas jeszcze bardziej  zwalnia. Postanowiłam odpocząć, usiadłam, więc w przytulnym ogródku restauracyjnym Vito a San Luca. W powietrzu unosił się zapach świeżo przygotowanych potraw, a wnętrze restauracji przyciągało wzrok swoją prostą i wyszukaną aranżacją. Po chwili podszedł kelner, a ja zamówiłam danie, które od zawsze chciałam spróbować – tagliatelle al ragù, klasykę bolońskiej kuchni. 


Zanim przyniesiono mi danie, zdążyłam jeszcze zrobić kilka zdjęć wystroju. Najbardziej moją  uwagę przyciągnęły kolorowe parasolki zwisające z sufitu. Każda z nich była inna – w różnych odcieniach niebieskiego, różowego, żółtego i czerwonego, tworząc efekt tęczy nad moją głową. Ich obecność dodawała lekkości przestrzeni, wprowadzając nutę radości i zabawy, która kontrastowała z powagą historycznego Sanktuarium Madonny. 

W Bolonii  zdecydowanie zostałabym dłużej. Miasto zaskoczyło mnie nie tylko swoją historyczną głębią, ale także bogactwem atrakcji i możliwości spędzania wolnego czasu. Każdy zakątek, każda ulica wydawały się kryć coś nowego – od kulturalnych perełek, jak liczne muzea, galerie i zabytki, po przyjemne chwile w kawiarniach czy restauracjach, gdzie poczuć można było prawdziwe dolce far niente. I chyba rzeczywiście niektóre prośby nie powinny być wypowiadane na głos, bo mogą okazać się samospełniającą przepowiednią. Ale do odwołanego lotu i przedłużonym pobycie w Bolonii jeszcze wrócę. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Włochy: Bergamo, Mediolan, Lecco i jezioro Como czyli jedź, módl się i pomóż dopiąć się w dżinsy

Majorka oh-oh-oh That's Mallorca 2024: Wyspa Słońca, Plaż i Grzybów

Majorka w Styczniu 2024- oh-oh-oh That's Mallorca