Autostopem z Kasicą do Chorwacji 2013

PRZYGOTOWANIA

 
Wiedziałam że w poniedziałek czeka mnie wielka wyprawa do Chorwacji, ale nie mogłam odmówić znajomym i pojechałam z nimi w sobotę nad jezioro do Skorzęcina. 
Stwierdziłam że wszystkie niezbędne rzeczy które muszę zabrać w podróż mam już przygotowane więc mogę cały weekend spędzić poza domem. 
Wróciłam w niedziele i ostatnie wolne chwile spędziłam na analizowaniu trasy którą pojedziemy do Plitwickich Jezior. Wybrałam taką która wydała mi się krótka i wygodna zarazem. Austria jest podobno sceptycznie nastawiona wobec autostopowiczów więc postanowiłam trzymać się od tego kraju jak najdalej. Ostatecznie padło na Słowację i Węgry. Mój kochany Zbigu pomógł mi wybrać konkretne miasta przez które mamy przejechać. 

Przyniósł mi też gruby worek na śmieci który wystylizował na przeciwdeszczową pelerynę.
Zbigniew to człowiek o zimnych nerwach. Nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek pokazał po sobie że się o mnie martwi. Wręcz przeciwnie. Zawsze czułam że mogę na niego liczyć i że mam w nim wsparcie. Wiadomo że bywały momenty kiedy patrzył na mnie tak jakby chciał powiedzieć : „co ty znowu wymyśliłaś ?!” , ale zwykle przyjmuje moje nawet najgłupsze pomysły z całkowitą obojętnością. Kiedy powiedziałam Zbigowi że jadę na stopa do Chorwacji przeją ł się tylko tym czy starczy mi pieniędzy i tym że nie mam ubezpieczenia. Z resztą rzeczy wiedział że sobie poradzę. Poszłam spać dość późno ale nie miało to znaczenia bo i tak nie udało mi się zasnąć. Nie ze stresu. Nie mogłam zasnąć z podekscytowania! Jeśli chodzi o mój bagaż to z jego skompletowaniem nie miałam najmniejszego problemu. Wyjeżdżam tak często że pakuję się prawie odruchowo. Dokładnie wiem co zawsze jest mi najbardziej potrzebne. Tym razem dodatkowo zabrałam tylko latarkę. Wszystko zmieściło mi się do plecaka. Nawet zostało jeszcze sporo miejsca.


     NO TO W DROGĘ

Wyszłyśmy  z domu o 7.40. Klaudia przyjechała autobusem z Konina i wysiadła koło sklepu. Kupiłam trzy butelki wody, bochenek chleba i baterie do latarki (razem 9 zł). 
Jak to Zbigu powiedział : „lepiej kupić w Polsce 3 litry i wyrzucić jak ci będzie ciężko, niż szukać gdzieś na stacjach za granicą”. No i miał świętą racje! Poza tym woda wcale mi nie ciążyła. Mam bardzo wygodny plecak. W sumie to nawet nie miałam wielu okazji żeby go założyć. Podczas podróży głównie leżał gdzieś w bagażniku .  No i dzięki tacie wody starczyło mi aż na trzy dni. Wyruszyłyśmy punkt ósma. Wyszłyśmy na przystanek PKS na ulicy Tuliszkowskiej.

KIERUNEK TUREK

Czekałyśmy zaledwie parę minut. Zatrzymał się pan o długich, kędzierzawych włosach. Jechał do pracy do Turku. Z rozmowy wynikło że jest mężem dentystki z Żychlina z osiedla słonecznego. Pan był bardzo sympatyczny przez co nasza podróż już od samego początku była wesoła. Wysiadłyśmy na stacji i poszłyśmy w kierunku skrzyżowania na Sieradz który był naszym kolejnym punktem docelowym. Po drodze zdążyłam się dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy. Klaudia w skrócie opowiedziała mi swoją podróż na stopa do Paryża. Uważam że Klaudia jest bardzo odważną, pełną życia, wygadaną, zaradną i niezwykle ciekawą dziewczyną. Ja miałam w życiu już różne przygody. Wesołe i tez takie trochę mniej przyjemne. Niestety chyba brakuje mi które którejś klepki, bo nie potrafię się bać, nie potrafię się przejmować. Kiedy opowiedziałam Klaudii o tym że wierzę w przeznaczenie i że mam życiowego farta,  patrzyła na mnie trochę z niedowierzaniem. W trakcie naszej podróży zdążyła się jednak przekonać, że to prawda ;)

 KIERUNEK SIERADZ

Stanęłyśmy w Turku na przystanku autobusowym. Nie tylko my. W tym miejscu była już przed nami jakaś kobitka której najwidoczniej uciekł autobus i też łapała stopa. Oprócz naszej trójki był jeszcze kot. Został ochrzczony przeze mnie Burek bo zachowywał się jak pies. Potem siedział mi na ramieniu jak papuga a ja łapałam stopa. Zatrzymał się pan Sebastian Laskowski albo Laskowiak. Już dokładnie nie pamiętam. Ale to bardzo miło z jego strony że się przedstawił. Wtedy człowiek od razu czuje się swobodniej i bezpieczniej. Opowiadał nam o tym że wybiera się z żoną do Zakopanego. Jego znajomi podobno kilka dni wcześniej pojechali do Chorwacji i mieli dwa miejsca wolne w samochodzie. Pan Sebastian kilka razy powtarzał że gdybyśmy jechały parę dni wcześniej to na bank by nas zabrali. Wiadomo że to graniczyłoby z cudem żebyśmy akurat trafili na tych ludzi ale to i tak bardzo dobrze świadczyło o naszym kierowcy. Po prostu przejął się naszą podróżą.

                                                         KIERUNEK KATOWICE




 Chciałyśmy jechać do Katowic i tak właśnie napisałyśmy na naszym kartonowym drogowskazie. Zatrzymał się bardzo, bardzo miły (chyba będę nadużywać tych zwrotów bo wszyscy nasi kierowcy podczas całej podróży byli baaardzo mili) pan (chyba Mirek) który jechał do Gliwic. Czyli w sumie ta sama trasa co do Katowic. Przejechałyśmy z nim około 300 km a minęło mi to jak chwila.  Wszyscy nie mogliśmy się nagadać. W pewnym momencie nagle usłyszeliśmy bardzo głośny huk jak od strzału. W pierwszym momencie pomyślałyśmy że ktoś strzelał w lesie.  Okazało się że wybuchła opona. Na szczęście pod naczepą więc mogliśmy jechać dalej. Zostało nam zaledwie 30 km więc dotarliśmy szczęśliwie pod granice Słowacką.


KIERUNEK SŁOWACJA

Wysiadłyśmy na wielkim par kingu, postoju dla tirów. Podbiegłyśmy szybko do pierwszej lepszej ciężarówki i zapytałyśmy czy jedzie w kierunku Chorwacji. Kierowca był Słowakiem i powiedział nam, że jedzie tylko kilkadziesiąt kilometrów za granice Słowacką a potem ma długi postój. To i tak bardzo nam odpowiadało. Najważniejsze to przedostać się przez granice i byle do przodu. Pana możemy przezwać „czyścioszek” bo DAF którym jechał był tak czysty jakby dopiero wyjechał z salonu. Słowacji w sumie jest podobny do polskiego więc trochę po angielsku trochę po polsku. Dogadywaliśmy się bez problemu.


                                                     KIERUNEK BUDAPESZT

Następną przesiadkę miałyśmy no kolejnym wielkim parkingu dla tirów. Ponownie podeszłyśmy do pierwszego lepszego tira i zapytałyśmy gdzie jedzie. Akurat trafiłyśmy na polaka. Przedstawił nam się jako Daniel. Młody mężczyzna około 30 lat. Miał przerwę na obiad. Zjadł i od razu mogłyśmy się pakować do środka. Podróż z Danielem bardzo miło wspominam z kilku powodów. Po pierwsze okazał się bardzo na prawdę w porządku. Jechałyśmy z nim przez całą Słowację i pół Węgier. Daniel opowiedział nam pół swojego życia. Czułam się bardzo swobodnie, jakbyśmy jechały z jakimś kolegą nie obcym człowiekiem . To kolejny przykład na to że nie ma powodów aby bać się podróżować stopem.

 Ludzie są świetni, bardzo chcą pomóc. Częstują jedzeniem, pomagają w odczytywaniu mapy, podają do siebie numer telefonu żeby dzwonić w razie jakichkolwiek problemów. Daniel musiał zrobić postój na Węgrzech. Dostarczył towar (jakieś kosmetyki) do głównego centrum logistycznego Tesco i musiał zrobić kilka godzin przerwy. Klaudia była za tym żeby łapać kolejnego stopa ale było już bardzo późno (po północy) więc namówiłam ją żeby zostać i się przespać w szoferce. Po pierwsze czekała nas długa podróż więc i tam musiałyśmy się przespać. Lepiej spać w tirze niż pod namiotem. Jest ciepło, sucho, bezpiecznie i nie trzeba tracić czasu na rozkładanie. No i od razu mamy gwarantowany transport d o Budapesztu ze sprawdzona osobą. Daniel ugościł nas tym co miał więc głodne nie byłyśmy. Miał butle z gazem więc miałyśmy też ciepłą herbatę. Spałyśmy do 6. W między czasie Daniel miał rozładunek więc on spał tylko do 4. Zawiózł nas na stacje do Budapesztu i tam się z nim pożegnałyśmy.


                                                            KIERUNEK BALATON




Na stacji miałyśmy małą konkurencję. Cztery osoby tak jak my próbowały złapać okazję. Łatwo można było poznać że już bardzo długo czekają bo wyglądali na zmęczonych. Trzy osoby leżały z plackiem na trawniku a jeden chłopak kompletnie znudzony i zrezygnowany łapał stopa przy
wyjeździe ze stacji. Od razy powiedziałam Klaudii że my wcale nie będziemy czekać.
Siła przyciągania nam na to nie pozwoli.  Poszłyśmy do toalety się umyć. 
Obrałyśmy pewną strategię która zapewniła nam pełen sukces. Klaudia pytała na parkingu czy ktoś nie jedzie w kierunku Balatonu albo chociaż na autostradę a ja stałam przy ulicy i próbowałam coś złapać. Byłyśmy prawie w środku miasta (fatalny błąd) więc ciężko było kogokolwiek zatrzymać.  Wszyscy pędzili z pracy albo do pracy. Bardzo mało rejestracji a ciężarówek prawie wcale. Po jakiś 15 minutach Klaudia z wielkim uśmiechem na ustach oznajmiła mi że młody chłopak jedzie za miasto do pracy i chce nas zabrać. Od razu się zgodziłam. Kolejnego stopa złapałyśmy równie szybko. Był to cudowny Węgier który wyglądał jak człowiek wyrwany prosto z Woodstocku. Znał angielski w stopniu ... „komunikatywnym”. Tzn. on nas rozumiał a my go nie. Ale bardzo się starał. Było widać że bardzo chce nam coś opowiedzieć ale nie wie jak. Nawet parę razy otwierał usta żeby coś powiedzieć, patrzył na nas z przejęciem.... i wzdychał, a potem się śmiał. W końcu dał sobie spokój i puścił nam chyba specjalnie węgierskie przeboje, ale takie typowo "węgierskie". To było coś w stylu naszego "Mazowsza". Wysadził nas na sporym parkingu koło restauracji. Zjadłyśmy tam drugie śniadanie. Pogadałyśmy z jakąś grupką młodzieży która wracała z festiwalu muzycznego z Budapesztu. Znalezienie kolejnego kierowcy zajęło nam dosłownie parę minut. Klaudia obczaiła jakiegoś Niemca. Niestety mówił tylko w ojczystym języku. Na szczęście posiadał internet w telefonie więc mogłyśmy się z nim dogadać poprzez translator google. Byłam zmęczona a że w samochodzie panowała cisza to bardzo szybko zasnęłam. Przespałam
większość trasy. Niemiec wysadził nas na granicy węgiersko-chorwackiej. Pożegnałyśmy się z nim i beztrosko jak gdyby nigdy nic ominęłyśmy bramki.



                                                       KIERUNEK ZAGRZEB

Wybrałyśmy sobie dobre miejsce do łapania stopa, zrobiłyśmy sobie zdjęcie.... i... w tym momencie pan strażnik kazał nam opuścić autostradę.  Powiedział, że absolutnie nie możemy w tym miejscu łapać stopa. Pokierowałyśmy się w stronę bramek żeby łapać przed autostradą ale tam (upierdliwy) pan strażnik tez nie kazał nam łapać. W ogóle to był bardzo zdziwiony jakim cudem ominęłyśmy bramki. Kazał nam opuścić teren i iść na jakieś drugie przejście graniczne oddalone podobno o 2 km. Od razu wydało nam sie to dziwne bo dookoła były same pola, na dodatek oddzielone siatką w której nie było przejścia. Zapytałyśmy grzecznie gdzie to właściwie jest i jak mamy tam dotrzeć. Pokazał nam miejsce, które kompletnie było nieprzejezdne i na pieszo też trzeba byłoby się natrudzić. Jednym słowem godzinny marsz przez jakieś wypiździejewo, pola, chaszcze i inne przeszkody. Pan strażnik polskiego nie znał więc na luzingu ustaliłyśmy z Klaudią że mamy go w dupie i idziemy przed bramkę poszukać szczęścia. Zagadałyśmy do grupki młodych ludzi z Rumunii którzy jak się potem okazało jechali na koncert Robiego Williamsa do Zagrzebia. Niby nie mieli miejsca, większość samochodu zajmowały im bagaże. Mimo to zabrali nas i bardzo miło wspominam tą podróż. Zabrali nas do samego Zagrzebia. Trochę się pogubili i mimo szczerych intencji nie wysadzili nas na takiej stacji jak chciałyśmy.

(With my sisters from another mother :) tak nasi przyjaciele podpisali to zdjęcie na facebooku)
-tekst by Kasia D.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Włochy: Bergamo, Mediolan, Lecco i jezioro Como czyli jedź, módl się i pomóż dopiąć się w dżinsy

Majorka oh-oh-oh That's Mallorca 2024: Wyspa Słońca, Plaż i Grzybów

Majorka w Styczniu 2024- oh-oh-oh That's Mallorca