Studenci w stolicy Katalonii czyli Barcelonie 2013
Bilety kupiliśmy już miesiąc przed, a cała podróż była dość spontaniczna. Nigdy wcześniej nie byłam w Hiszpanii, więc pomyślałam, że to świetna okazja, żeby podszkolić język przed nadchodzącym Erasmusem. Czułam się podekscytowana, a Kamil, mój kolega ze studiów, cały czas nakręcał mnie swoją pozytywną energią. Nie było go w stanie wyprowadzić ze stanu euforii, nawet fakt, że pomimo 50 wysłanych wiadomości na Couchsurfingu, nikt się nie odezwał. Po tygodniu dostałam tylko jedną wiadomość, z propozycją na przygodowy sex, ale jak się pewnie domyślacie - odmówiłam. Dzięki temu doświadczeniu zaczęłam naprawdę doceniać, jak ważne jest znalezienie odpowiednich osób do wspólnego podróżowania. Couchsurfing to coś więcej niż tylko darmowy nocleg – to szansa na poznanie nowych ludzi, wymianę doświadczeń i głębsze zanurzenie się w kulturze miejsca, które odwiedzasz.
Po kilku dniach poszukiwań odezwał się do nas M. Lopez, który okazał się być naprawdę fajnym gospodarzem. Mimo że mieliśmy pewne wątpliwości na początku, okazało się, że to osoba z dużym doświadczeniem, gotowa podzielić się swoją wiedzą o Barcelonie. Na szczęście jego profil na Couchsurfingu był pełen pozytywnych opinii, co sprawiło, że poczuliśmy się pewniej.Po przylocie do Barcelony nie mogliśmy uwierzyć, jak piękne i tętniące życiem było to miasto. Było pełne kolorowych uliczek, pysznego jedzenia i ludzi, którzy chętnie dzielili się swoją pasją do kultury i historii. Każdy dzień był pełen niespodzianek – począwszy od spacerów po Parku Guell, przez zwiedzanie Sagrada Familia, aż po wieczorne spacery po plaży, gdzie mogliśmy odpocząć po całym dniu zwiedzania. Podróżowanie w ten sposób, z miejscowymi, którzy pokazali nam swoje ulubione miejsca, to zdecydowanie najlepszy sposób na poznanie miasta. Dzięki Couchsurfingowi mieliśmy okazję nie tylko zaoszczędzić na noclegach, ale także poczuć się, jakbyśmy byli częścią tego miasta, a nie tylko turystami.
Podróż zaczęła się od wczesnego poranka w Koninie, gdzie pociąg miał odjechać o 6:04. Tak przynajmniej zapewniał rozkład w Internecie. Jednak jak to bywa w podróży, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Gdy dotarłam na dworzec, okazało się, że pociąg nie tylko ma opóźnienie, ale – co gorsza – jego kurs został odwołany! To już nie pierwszy raz, kiedy musiałam stawić czoła takim przygodom. Kiedy usłyszałam przez głośniki, że to mój pociąg, miałam ochotę zawołać: „Serio?!”. I tak oto zaczęła się moja podróż pełna nieprzewidywalnych sytuacji. Jasne, mogłam się tego spodziewać po polskich kolejach- to co Kamil, sumersby? Z każdą minutą, gdy opóźniony pociąg w końcu ruszył, poczułam to ekscytujące ukłucie stresu, które towarzyszy mi zawsze przed wielką podróżą. W końcu, na takich wyprawach, najważniejsze jest, że nigdy nie wiadomo, co cię czeka – a to przecież cała magia podróżowania!
Po 7 godzinach podróży pociągiem, pełnych zmiennych widoków za oknem i drobnych komplikacji, wylądowałam na lotnisku w Gironie. I to z 40 minutowym wyprzedzeniem! Cóż, jakby to powiedzieć, wyjazdy na własną rękę rządzą się swoimi prawami, ale przynajmniej dają poczucie satysfakcji. A jeśli chodzi o lotnisko, to od razu udało nam się złapać autobus do Barcelony. Wysiedliśmy w centrum, ale nie bez sprawdzenia ceny biletów. 25 euro za bilet w obie strony to chyba dobra opcja, jak na naszą wędrówkę po całym mieście, a przy okazji zaoszczędziliśmy 7 euro na każdym bilecie.
Barcelona to miasto, które nigdy nie śpi, a jego nocne życie ma naprawdę wiele do zaoferowania. Sub Rosa- to bar ukryty w jednej z najbardziej tętniących życiem dzielnic – Ciutat Vella. Jeżeli szukacie miejsca, gdzie można zasmakować pysznych koktajli w świetnej atmosferze, to zdecydowanie musicie odwiedzić to miejsce.
Ceny w Sub Rosa są przyzwoite – drinki kosztują około 4 €, a piwo 2,20 €, co jest naprawdę świetną okazją, biorąc pod uwagę lokalizację! A jeśli nie znacie się na drinkach, nie martwcie się – barowe menu oferuje specjalności, które zadowolą nawet najbardziej wybredne podniebienia. Barman z bicz face, któremu strach odmówić polecił mi „Sub Rosa”, który okazał się strzałem w dziesiątkę. To połączenie rumu, Malibu, melonowego likieru oraz zmiksowanych owoców – banana i truskawki – powstał koktajl, który naprawdę zachwyca smakiem. Był dokładnie tym, czego potrzebowałam, by poczuć się jak prawdziwy mieszkaniec Barcelony. Tego dnia poznałyśmy Jani z Australii i jej koleżankę Emme z Londynu, które też zatrzymały się na CS u Carlosito. Cała noc była świetna – wróciliśmy do mieszkania o 3:30, a to i tak uznaliśmy za bardzo przyzwoity wynik jak na początek naszego wieczoru.
No tak, to się musiało stać… Kac! Tego dnia nie było ucieczki. I chociaż na wakacjach powinno się unikać nadmiernego picia (przynajmniej ja tak sobie mówię), wiadomo jak to bywa – czasami po prostu dajesz się porwać chwili. A potem… tracisz pół dnia na leżeniu w łóżku, walcząc z tym wszystkim, co przynosi alkohol. I tyle wspaniałych rzeczy umyka!
Na szczęście doszłam do siebie dopiero po solidnym obiedzie – kluchy z sosem bolońskim! 🍝 Bo wiecie, nic nie poprawia humoru jak porządny posiłek. Po obiedzie, zgodnie z hiszpańskim zwyczajem, czas na siestę! I powiem Wam, to naprawdę świetny wynalazek. Wyciągnęłam się na chwilę i poczułam, jak wszystkie moje mięśnie zaczynają się powoli rozluźniać. Moje oczy walczyły ze zmęczeniem, ale ostatecznie dały za wygraną. Poczułam się jakby czas zwolnił. Było gorąco, ale wiatr wiejący z balkonu chłodził moje ciało, co stanowiło cudowną ulgę. W tle słyszałam ożywione rozmowy ludzi siedzących w kawiarniach i restauracjach. Dźwięk sztućców, śmiechy, szum miasta… Chwilo, trwaj!
Dziewczyny wyjeżdżały już następnego dnia, ale ja naprawdę polubiłam ich towarzystwo, więc nie mogłam się oprzeć ich propozycji, żeby wybrać się razem do Castell de Montjuïc, gdzie odbywało się kino pod gołym niebem. To miała być fajna okazja, by spędzić jeszcze trochę czasu razem w Barcelonie, zanim rozstaniemy się na dobre. Zanim jednak poszłyśmy na seans, zostałyśmy uprzedzone, że film będzie francuski, a napisy po hiszpańsku – ale pomyślałam sobie, że to nie problem. W końcu „Intouchables” widziałam już wcześniej i jestem pewna, że poradzę sobie ze zrozumieniem, nawet jeśli język nie jest mi całkowicie obcy.
Okazało się jednak, że nie byłam Jani, która widziała ten film co najmniej 10 razy! 😂 Po jakimś czasie zaczęłam czuć się trochę zagubiona, ale udało mi się podążać za fabułą, bo film miał naprawdę wciągającą historię. No i mimo, że mój hiszpański umiejętności nie były na najwyższym poziomie, sam klimat tego miejsca sprawił, że wieczór był po prostu magiczny – z widokiem na miasto i atmosferą, którą można poczuć tylko na kinie na świeżym powietrzu!
Koszt biletu to tylko 6€! Choć przyznam szczerze, że w pewnym momencie miałam już dosyć – chciało mi się spać, padał deszcz, a wszyscy dookoła śmiali się z czegoś, czego kompletnie nie rozumiałam (no bo przecież nie znam hiszpańskiego, aż tak dobrze). Ale to właśnie te chwile tworzą wspomnienia, prawda? Karimata, którą ze sobą zabrałyśmy, posłużyła jako daszek, więc chociaż byliśmy trochę przemoknięci, to przynajmniej nie byliśmy totalnie mokrzy. I kiedy tak wszyscy się do siebie przytuliliśmy, to zrobiło się całkiem ciepło!
Day 3 - Czas na Flameco!
Koniec z pijaństwem i lenistwem! Nie wybaczyłabym sobie, gdyby mój cały wyjazd miałby tak wyglądać. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować prawdziwą wycieczkę poznawczą! Pierwsze miejsce na liście to L'Aquarium de Barcelona (Moll d'Espanya del Port Vell), które okazało się być absolutnym must-see! Czynne w weekendy (pt-ndz) od 9:30 do 21:30, więc idealnie pasowało do naszego planu.
Bilet wstępu kosztuje:
- dorośli: 20€
- dzieci: 15€
To był prawdziwy raj dla miłośników morza i życia podwodnego! Spotkaliśmy niesamowite stworzenia – od majestatycznych rekinów, po kolorowe ryby tropikalne. I to wszystko w otoczeniu imponujących akwariów, które naprawdę robiły wrażenie. Gdybyście kiedykolwiek byli w Barcelonie, to naprawdę warto!
Wkroczyłam na nieznane mi wody. Podwodny świat rządzi się swoimi prawami. Tutaj przetrwać może najsilniejszy i powiem wam, że kiedy stanęłam oko w oko z budzącym postrach "królem oceanu"...
Rekiny – mają największe mózgi wśród ryb i dysponują zmysłami: wzroku, węchu, słuchu, smaku, dotyku oraz linii bocznej (wyczuwanie drobnych przemieszczeń wody). Na sam widok zrobiła mi się gęsia skórka. Te majestatyczne stworzenia kręciły się wokół w monotonnych, powolnych okręgach, ale sposób, w jaki się poruszały, wzbudzał we mnie niepokój. Coś w ich ruchach sprawiało, że czułam się, jakby każda chwila mogła być tą, w której staną się nieprzewidywalne. I mimo że nie miały zębów, to nie umniejszyło to ich groźnej aurze. Na szczęście nie musiałam brać udziału w nurkowaniu z rekinami, chociaż akwarium proponowało tę ekstremalną atrakcję za 300 euro!
Kolejny przystanek na naszej liście to Parc del Laberint d'Horta. To jedno z tych magicznych miejsc w Barcelonie, które przenosi cię do innej rzeczywistości. Znajduje się trochę poza centrum, ale na pewno warto się tam wybrać, żeby poczuć trochę spokoju i oderwać się od zgiełku miasta.
Aby się tam dostać, najlepiej skorzystać z metra. Ja osobiście wybieram trasę L4 (żółta), przesiadam się w Passeig de Gracia na L3 (zieloną) i wysiadam na stacji Mundet. Z tej stacji trzeba przejść wzdłuż Passeig de la Vall d'Hebron, a potem skręcić w lewo na Passeig dels Castanyers. Wspinaczka pod górkę, ale po drodze można podziwiać wspaniałą okolicę!
Ceny biletów wstępu są całkiem przystępne:
- 1,80 € dla studentów
- 2,23 € dla dorosłych
- 1,42 € dla dzieci
Do tego bilet jednorazowy na metro kosztuje 2 euro.
Warto wybrać się tam w słoneczny dzień, bo park jest naprawdę urokliwy, a labirynt to świetna zabawa! Idealne miejsce na chwilę relaksu wśród natury.
Z pozoru poruszanie się w labiryncie nie jest wcale takie skomplikowane, ale tylko do momentu, gdy świeci słońce, a temperatura rośnie, sprawiając, że powietrze staje się duszne i ciężkie. Wtedy mój mózg zaczął odmawiać współpracy, a droga powrotna do wyjścia zaczęła się wydawać nieosiągalna. W sumie to chyba 15 minut minęło, zanim udało mi się w końcu znaleźć wyjście. Zrezygnowałam jednak z klasycznego podejścia i postanowiłam uruchomić swoją kreatywność. Wpadłam na nietypową metodę – po prostu wcisnęłam jedną nogę w krzaki, potem drugą, a głowa jakoś sama się przecisnęła! I choć może nie był to najbardziej elegancki sposób na opuszczenie labiryntu, to w końcu udało się!
Odkryj Park Güell w Barcelonie – Magia Gaudiego i Flamenco w Gracia Latina!
Na koniec zabieram Was na wyjątkową podróż po jednym z najpiękniejszych zakątków Barcelony – Parku Güell, zaprojektowanym przez katalońskiego geniusza, Antonio Gaudíego, na życzenie jego przyjaciela Eusebio Güella. To miejsce, które urzeka swoją oryginalnością i niepowtarzalnym stylem, łącząc architekturę z naturą w sposób, który zadziwia każdego, kto ma przyjemność je odwiedzić.
Magiczne elementy parku
Najciekawszymi elementami parku są schody wejściowe do głównego pawilonu. Gaudí postanowił nadać im niezwykłą formę. Na schodach znajdują się trzy wysepki: pierwsza to grota, druga przyciąga wzrok wężem na tle katalońskiej flagi, symbolem mądrości, a trzecia to salamandra, symbol Plutona. Każdy z tych elementów jest pełen symboliki i niesie za sobą fascynującą historię.
Warto dodać, że w 1969 roku Park Güell został wpisany na listę narodowych dóbr kultury, a w 1984 roku obiekt stał się częścią Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. To prawdziwa perła w sercu Barcelony, którą koniecznie trzeba zobaczyć!
Spacer po bajkowym parku
Chociaż wejście do samego parku jest za darmo, to zdecydowanie warto wybrać się na spacer i podziwiać te bajkowe domki, które wyglądają jak wyjęte wprost z opowieści. Wyglądają trochę jak z lukrowanym dachem, a reszta przypomina kolorową mleczną i gorzką czekoladę – jest to po prostu magia Gaudiego w czystej postaci.
Do parku dojedziecie łatwo linią L3 metra (stacja Vallcarca). To doskonały sposób na spędzenie kilku godzin, podziwiając wyjątkową architekturę i ciesząc się atmosferą tego miejsca. Zdecydowanie warto zarezerwować sobie trochę czasu, by w pełni się w nim zanurzyć.
Flamenco w Gracia Latina
A gdy już spędziłam czas w parku, miałam dla siebie kolejną wyjątkową propozycję – flamenco! Wieczorem odbył się pokaz w Gracia Latina (Calle de L'Or, 19, Barri de Gràcia, 08012 Barcelona, Spain). Wiedziałam, że to wydarzenie za free, więc nie mogłam tego przegapić! Po dniu pełnym wrażeń w Parku Güell, przeniosłam się do Gracia, by doświadczyć tej gorącej, pełnej emocji hiszpańskiej tradycji. Do Gracia dotarłam metrem L3, wysiadając na stacji Fontana. Flamenco to jeden z tych elementów kultury Hiszpanii, który trzeba poczuć na własnej skórze. To taniec pełen pasji, dźwięków, ognia i pięknych emocji. Wieczór był równie magiczny, jak cała Barcelona!
Bardzo ciekawe masz przygody, inspirujesz Dziewczyno! :) Baw się dobrze i uważaj tam na siebie. ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem mogłabyś trochę popracować nad stylem pisania. Raz używasz czasu przeszłego, raz teraźniejszego, w jednym zdaniu liczba mnoga, w następnym pojedyncza- trochę to przeszkadza. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję.
UsuńCały czas staram się nad tym pracować . Prowadzenie bloga jest strasznie czasochłonne i stąd te błędy.Piszę kiedy tylko znajdę wolną chwilę, bo( o dziwo) ktoś to czyta ;)
Pozdrawiam K
Spoko, spoko i tak czyta się naprawdę bardzo fajnie. Nie przestawaj. ;)
Usuń